Kim on jest?

Byłam wtedy już dziennikarką i felietonistką. Pisałam dla znaczących pism krajowych. A rozpoznawalność moja była na tyle duża, że znajomości z artystami rożnych dziedzin tworzyły się z dnia na dzień. Tak jak z L.D. W apartamentowcu ją poznałam, tam, gdzie i ja mieszkałam. W windzie.  Ot, rozmowa o kwiatach doniczkowych. Nawet ta znana aktorka, na tarasie miała dziesiątki doniczek i sama o nie dbała. Dla niej było to tak oczywiste, że w życiu trzeba o coś zabiegać, coś pielęgnować. Nie obnosiła się z normalnością, ale taka była. 

Tego wieczoru było akurat u niej małe przyjęcie, z członkami ekipy filmowej. Znałam znaczną część aktorów i kilka osób z obsługi technicznej. Byli przyjaźni, nie zmanierowani. L.D. wiedziała, że zaproszenie mnie to nie to samo co zaproszenie dziennikarzyny z podrzędnego brukowca. Nie zajmowała się plotkami na swój temat, a mnie darzyła szczerą sympatią. Za to także ja lubiłam. 

Siedziałam już zmęczona, po dniu w redakcji, na kanapie i słuchałam akurat o świetle na planie, gdy jakaś siła kazała mi odwrócić głowę. Walczyłam z nią, bo rozmowa wciągnęła mnie. Poddałam się, na wprost stał facet, szatyn, wysoki, tak z metr osiemdziesiąt osiem, jak na moje oko. W tej samej chwili też na mnie spojrzał. Miał coś w oczach, co wzbudzało we mnie strach, a równocześnie pociągało. Czułam się jak gdyby  "Twin Peaks" działo się tu i teraz. Ten gość miał diabelskie spojrzenie. Szybko wróciłam do kamerzysty, ten miał wzrok spokojny i jasny. Znowu na faceta podpierającego ścianę. I znowu odwrócił w tym samym czasie głowę. Albo za dużo drinków, albo... 

Przeprosiłam Edka filmowca i poszłam do łazienki. Pierwsza myśl jaka mnie ogarnęła to, że jestem zmęczona. Bałam się popatrzeć w lustro, bo wyobrażałam sobie zobaczyć tego diabła w odbiciu.  Oblałam twarz wodą. Siadłam na muszli. Trwałam tak kilka chwil. Postanowiłam w końcu wyjść. I co?

Nie było żadnego podpieracza ścian. Ucałowałam tylko L.D. w policzek i poszłam do siebie.

Minęły dni, tygodnie, miesiące. Facet o diabelskim spojrzeniu nie pojawił się więcej, aż do dnia premiery mojej pierwszej powieści. Tego spojrzenia nie sposób było nie pamiętać  Podpisywanie książki, która dostała bardzo dobre recenzje odbywało się w dużej księgarni, znanej każdemu Polakowi. Siedziałam na nawet wygodnym fotelu i robiłam zamaszyste autografy, czasem dodając krótkie dedykacje. I akurat podniosłam głowę i chciałam jedną ręką sięgnąć do torebki, po chusteczkę do nosa... Odwrócona lekko bokiem względem moich czytelników podniosłam głowę i on tam stał. Znowu to spojrzenie, wywołujące dreszcz grozy i z drugiej strony wciągające, zapraszające "podejdź". Ale jak? Kolejka ciągle długa. 

Postanowiłam, że teraz nie spuszczę go z oka. Kątem oka zerkałam tam, on na mnie podobnie. I byłoby mi się udało, gdyby nie Betka, koleżanka z podstawówki. Rozgadałam się z nią i facet rozpłynął się w powietrzu. 

Wieczorem organizowałam u siebie przyjęcie. Mieszkałam teraz w większym apartamencie. O listę gości zadbała moja agentka. L.D. także była zaproszona i przyszła.
- Gratuluję sukcesu wydawniczego - powiedziała na powitanie. - Może wersja kinowa będzie, to wiesz. - mrugnęła z żartem okiem.
Śmiałyśmy się głośno. Miło było - muzyka, wino, przekąski. Z większością gości udało mi się porozmawiać. Niesamowite, że ta moja książka tak się spodobała. To chyba ktoś inny, no bo nie ja, maczał w tym palce.

Gdy tak rozmyślałam w jednej z niewielu chwil samotności na tym spotkaniu, poczułam na sobie wzrok. Nie musiałam patrzeć czyj. Kim on jest? Co tu robi?

Podeszłam do L.D., gdy już miałam zapytać kim jest...nie było go. Rozpłynął się w powietrzu.

Zwariowałam! To jakiś obłęd. Nie może tak być, że ktoś pojawia się i zaprząta moje myśli i nie wiem jak do niego dotrzeć.

Tej nocy długo nie mogłam spać. Położyłam się, gdy już do ranka było blisko i mimo zmęczenia, po pełnym wrażeń dniu, sen mnie olał. Nie przychodził. Chyba w końcu zasnęłam... śniłam o koledze ze średniej, który nigdy nie miał śmiałości zrobić "kroku", a jego spojrzenie mówiło mi wszystko. W końcu, ale tylko we śnie, na jednej z wycieczek odważył się. We śnie byliśmy dzicy i nienasyceni. To taki typ marzeń sennych, z których nie chcę się budzić...

Dzwonek wyrwał mnie ze snu. Nie wiedziałam co się dzieje, do momentu zobaczenia dzwoniąco- wibrującego telefonu.
- Cześć, tu Bartek.
- Bartek? Jaki Bartek?
- Z klasy, ze średniej... - usłyszałam i już poznałam, głos faceta który chwile temu... we śnie...
- A skąd masz mój numer? I dlaczego dzwonisz?
- Bo chciałbym się z tobą zobaczyć. A numer? Nie pytaj, udało się i to jest najważniejsze.
Siadłam na łóżku z wrażenia. No, no. Sny jednak się mogą ziścić..
- Dobrze, chętnie. To gdzie i kiedy?
Umówiliśmy się na wieczór.

Był wcześniej, a może to ja się spóźniłam?
- Hej - podałam mu rękę, bo nie widziałam czy powinnam się przybliżyć.
On załatwił sprawę. Podszedł i pocałował mnie, bez ceregieli, w usta. Poddałam się tej chwili. A więc to byłoby tak...
- Wyglądasz pięknie - banalnie zaczął. - Wiem, że to banalne zdanie, ale nigdy nie miałem dość odwagi by ci je powiedzieć. Więc to nie banał. Przez te wszystkie lata byłaś dla mnie najpiękniejszą kobietą na świecie. Byłem tchórzem.
- Zaraz - usiadłam przy stoliku.- Czy teraz jesteś odważniejszy?
Patrzyłam z dołu na niego. Usiadł i popatrzył mi głęboko w oczy.
- Po skończeniu szkoły zdałem na techniczny uniwerek. Wyjechałem z miasta. Znałem wiele kobiet. Z żadną nie udało mi się być dłużej. Nie zapomniałem o tamtej chwili. Bo wtedy, mogłem wiele...- chodziło mu w tym momencie o salę techniczną. Kiedyś pisaliśmy długi sprawdzian, szkoła była niemal pusta, bo to już było późne popołudnie. I zostaliśmy jako dwie ostatnie osoby w pomieszczeniu. Nauczycielka wyszła na korytarz i zamknęła drzwi. Pech czy nie pech chciał, że nie mogła wrócić, zamek się zaciął. Bartek skończył pisać i przysiadł się do mnie ; spytał "To jakie masz plany na wieczór?" Siedzieliśmy tak i gadaliśmy, niemal dwie godziny. Tyle trwało otwarcie klasy.  Nie wiem dokładnie jak to było, to już ponad piętnaście lat minęło, ale spadł mi rapidograf i oboje się w tym samym momencie schyliliśmy i nasze oczy spotkały się na długą chwilę. I tyle. Bo wtedy otworzyli drzwi. No czy to nie pech?
- Bartek... - drżałam.
- Tak bardzo chciałem tamtą chwilę cofnąć i pocałować cię.
- Wiesz, ja nie wiem. Czy to miałoby szansę przetrwania. Wtedy byłam z jednym facetem. Zmarnowałam z nim tyle lat...
- Wiedziałem, że masz kogoś. Słyszałem rozmowy twoje i Marylki.
- Minęło wiele lat. Wiele się zmieniło. Już nie jesteśmy nastolatkami. Teraz…
- …zamówimy coś? – zmienił temat. Chyba zostało z niego coś z Bartka z dawnych lat.
- Nie jestem głodna.
Uśmiechnął się.
- Ani ja. Mój głód jest innego rodzaju – zszokował mnie bezpośredniością.
Wyszliśmy szybko. Wsiedliśmy w jego samochód i z piskiem opon pojechaliśmy. Do niego.

Mieszkał nowocześnie, ale nie było to zimne mieszkanie. Jakby jakaś kobieta maczała palce w jego urządzaniu. Kwiaty doniczkowe, dobrze współgrające kolory. Tu chciało się być. Tu chciało się być z nim.
- Czego się napijesz? - zapytał przerywając moją kontemplację.
- Wody. Szklankę wody. - w myślach dodałam – aby przemyśleć tę chwilę.
Przyniósł mi ją, ale nie dane mi było jej się napić.
- Jak ja cię pragnę... - szklankę postawił na stole. Mnie objął i zaczął całować. Drżałam a motylki w brzuchu były niewyobrażalne. Pierwsza zaczęłam rozpinać jego zieloną koszulę. Zrewanżował się ściągając ze mnie liliowy sweterek. Nie mogłam powstrzymać jęków. było mi cudownie z nim.
- Chodźmy do sypialni - pociągnął mnie za rękę.
Rozebrał mnie z sukienki, pończoch, biustonosza i majtek. Rozebrał też siebie. Wiliśmy się na łóżku, poznając te kawałki ciał, których kilkanaście lat temu tak bardzo pragnęliśmy. Szaleństwo. Tak, to było szaleństwo. Ja na pierwszym spotkaniu z facetem w łóżku. Poprawka, to nie jest pierwsze spotkanie  z nim. To w końcu się dzieje!
Pieścił mnie w taki sposób, jakby chciał tę chwilę zapamiętać na zawsze. Całował sutki i całe piersi. Masował plecy i  zsuwał się niżej, do pośladków.
- Wiedziałem, że pod tymi jeansami masz coś extra! Całe lata wyobrażałem sobie, że są nagie.
- Bartuś, nie przerywaj - rozchyliłam uda. Momentami czułam się jak pensjonarka. Zapominałam się i myślałam, że zaraz wrócimy do szkolnej ławki. Jak to będzie chodzić do tej samej klasy. Jak to będzie mijać go  między ławkami, znając rozkład każdego pieprzyka i każdej blizny na jego ciele?
- Kochanie... byłem głupcem – wróciłam do teraźniejszości.
- Chodź do mnie - i wszedł. Było mi miło, co prawda bez fajerwerków, ale przyjemnie. Był czuły, delikatny. Taki jak sobie zawsze wyobrażałam.
Doszedł i opadł, wtulił się w moje włosy.
- W marzeniach nie było aż tak cudownie...

Leżeliśmy długo. Wspominaliśmy te chwile ze szkolnych lat, które mogły moment przed chwilą dokonany znacznie w czasie przesunąć. On miał inne wspomnienia, ja inne. On pamiętał moje nieliczne spódnice i sukienki, ja jego gesty, wskazujące, że czuł do mnie miętę. Zamówił pizzę, bo przecież w końcu kolacji nie zjedliśmy.

Rano powtórzyliśmy nasze zbliżenie. Był wspaniałym kochankiem. Nie spieszył się, ale i nie ociągał. Jego rytm pasował mi. Jak to się stało? Skąd wiedział czego pragnę?


Pożegnałam go zaraz po dziewiątej, wzięłam taksówkę do domu. Tego dnia miałam podpisywać książki w sąsiednim mieście, trzydzieści kilometrów od tego miejsca, które teraz być może będzie dla mnie więcej znaczyć.

Odnowienie znajomości szkolnej sprawiło, że zapomniałam o facecie - zjawie. W redakcji pojawiałam się rzadko. Liczyłam, że książka zajmie mi sporo czasu, ale nie wiedziałam, że po jej napisaniu będę mieć tak dużo zaproszeń. Podpisywanie, akcje charytatywne... Biblioteka miejska z mojego miasteczka chciała zrobić spotkanie ze mną. Dla Bartka miałam nieliczne wieczory, często zasypiałam na kanapie. Sama nie wiem kiedy minął miesiąc od dnia naszego spotkania po latach. Kursowaliśmy to ja, to on po 40 km kilka razy w tygodniu do siebie. Aż w końcu zapytał:
- Przeprowadź się do mnie. I tak teraz więcej pracujesz w domu. Zamiast jeździć tyle kilometrów tygodniowo ten czas przeznaczymy na jakieś... przyjemności? - to mówiąc pocałował mnie gorąco. Poddałam się zupełnie tej fali. Wpadłam w trans i zaczęliśmy tańczyć. W tańcu zatracając się, dziko ocieraliśmy się o siebie. To odpychając się od siebie, to przybliżając bezgranicznie. Ten taniec był taki jak nasze bycie razem. Namiętny i pełen sprzeczności. Bo pragnęliśmy się całe lata, potem zbliżyliśmy się niby do granic, a ciągle nie byliśmy aż tak blisko...
Finał tańca był jak pokaz fontann, które po latach uruchomiono. Nieziemski!


- Bartuś, czy myślisz, że życie z artystką pod jednym dachem to łatwe zadanie? Inżynier, budujący mosty, poukładany pedant. A ja taka roztrzepana... Zginiesz w moim bałaganie.
Gładził moje potargane włosy. Bawił się kosmykami i nic nie mówił. I zdziwiłam się, gdy rzekł:
- Jesteś moim dopełnieniem. Ten ostatni miesiąc to najszczęśliwszy czas mojego życia.
Nie spodziewałam się na takie wyznanie z ust faceta. Mojego faceta!

I mnie było z nim cudownie. Nie wahałam się przewieźć kilka swoich gratów, zabytkową maszynę do pisania i kilkanaście pełnych pudeł, kwiatki swoje i od L.D. (wymagają przesadzenia - pomyślałam, gdy je wkładałam do skrzynki). Ubrań walizki trzy. 

Poznałam jego mamę, poznałam brata. Ta rodzina była pełna pasji. Brat podróżnik. Mama stylistka. 

- Chodź - zawołał mnie pewnego wieczoru Bartek. - Chodź szybko.
Przybiegłam z gabinetu w kilka sekund. Na ekranie telewizji widziałam zdjęcie L.D. a dziennikarz mówił o niej w czasie przeszłym.
- To twoja była sąsiadka przecież. Znaleźli ją martwą w wannie.
Na ekranie pojawił się inspektor Brzózka. Dziennikarka pytała o szczegóły.
- A czy to prawda, że L.D. wzięła środki nasenne przed kąpielą?
- Na tym etapie śledztwa nie mogę zdradzać szczegółów. To dla jego dobra - mówił inspektor.
Siadłam koło Bartka. Zaniemówiłam. Przez chwilę nie wiedziałam co ze sobą zrobić…
- Ale jak to się mogło stać? L.D. nie lubiła kąpieli. Wannę miała dla gości. Nie wierzę, że popełniła samobójstwo. Nie ona! Ona kochała tak życie, jak nikt... - w oczach pojawiły mi się łzy.
Bartek przytulił mnie. Ale wyrwałam się i pobiegłam po telefon do sypialni.
- Edek, powiedz mi, że to zły sen - łkałam w słuchawkę. Edek, operator kamery pracujący przy ostatnim filmie z L.D., nie dał mi nadziei.
- Z przecieków wiem, że nałykała się leków nasennych i zasnęła.
- Cholera. Edek, ona nie lubiła kąpieli. Masz telefon do tego inspektora...jak mu tam?
- Tak. Brzózka. Dzwonił do mnie już. Zaraz podeślę ci ten numer.
- Dzięki. Ja nie wiem... ja myślę, że to nie jest samobójstwo.
- Nikt z planu w to nie wierzy.
- Bądźmy w kontakcie. Pa.
- Pa - pożegnał się. A ja właśnie wtedy przypomniałam sobie. Facet zjawa! To u L.D. pierwszy raz go widziałam.
Zadzwoniłam do insp. Brzózki. Opowiedziałam krótko co wiem, sama czułam, że za szybko i nieskładnie. Cholera, pisanie szło mi znacznie lepiej.
- Facet czy zjawa? Nic nie rozumiem - powiedział zbyt wolno jak dla mnie śledczy.
- Bo tak było. Pojawiał się i zapadał pod ziemią. Nie wierzy mi pan?
- Nie o wiarę tu chodzi. Może się pani jutro stawić i złożyć zeznania? Bardzo chętnie o tej zjawie posłucham - drwił ze mnie, ale co mogłam zrobić. Miałam jakieś dziwne przeczucie, że ten facet - zjawa ma coś wspólnego ze sprawą.
- Bartuś, zrób mi melisę - poprosiłam mojego mężczyznę, gdy już skończyłam rozmowę i wróciłam do salonu.

 Jutro na dwunastą miałam stawić się na rozmowę z inspektorem.

Siedziałam w poczekalni i pisałam na laptopie. Czekanie to coś, czego nie lubię. A w urzędach zawsze się czeka, więc lepiej mieć coś dla zabicia czasu. Pół godziny obsuwy, to jeszcze nie tragedia. Wtem drzwi się otworzyły i ukazał się w nich inspektor Brzózka. Kamera zdecydowanie go nie lubiła. Na żywo wyglądał młodziej i szczuplej. Blondyn, krótko obcięty, na oko metr osiemdziesiąt. Przystojny, pod mundurem nie było widać, ale potrafiłam sobie jego umięśnione ciało wyobrazić.
- Proszę - wskazał miejsce i zapytał mnie o dane osobowe. Protokolantka pisała. Prawie tak szybko jak ja.
- Jak pani poznała panią L.D.?
- W windzie. Może to dziwne, ale znane osoby także nią jeżdżą. Zaczęłyśmy rozmawiać  o lawendzie, takim kwiatku doniczkowym. Wie pan to rośliny bardzo pożyteczna...
- Tak, wiem co to lawenda. I tak zaczęła się pani znajomość z gwiazdą światowej sławy? Od rozmowy o kwiatkach? - co za facet, będzie ciężko z tą rozmową.
- Właśnie tak - uśmiechnęłam się, raczej nie na miejscu.
- Czy to była zwykła znajomość czy raczej zwierzałyście się sobie wzajemnie?
- Chodzi panu o to czy się przyjaźniłyśmy?
- Tak.
- Myślę, że tak. L.D. opowiadała mi rożne historie ze swojego życia. Mimo, że dzieliła nas różnica wieku spora, bo około trzydzieści lat. Mogła być moją mamą… rozumiałyśmy się.
- Czy miała wrogów? Mówiła coś o tym pani?
- Nie.
- Kiedy widziała ją pani po raz ostatni?
- W dzień mojej przeprowadzki, dwa tygodnie temu temu, podeszłam do niej. Dała mi dwa kwiatki w doniczce.
- Czy wyczuwała pani coś w jej zachowaniu? Jakąś zmianę, że ma jakieś problemy?
- Nie. Ona nie była typem problemowym. Cieszyła się życiem. Nie pasowała do filmowego świata, w którym było tylu malkontentów. Ona brała życie garściami.
- Mężczyzn także?
- Miewała romanse, to piękna kobieta jest...była. Ale nie było ich wielu. Przynajmniej przez te pięć ostatnich lat...- naprawdę jej już nie zobaczę? Nie mogłam w to uwierzyć.
- Czy jest coś co panią zastanawia, mówiła pani o wannie przez telefon?
- Tak. L.D. lubiła prysznic. Tak jak i ja. Obie miałyśmy wanny, ale stały nieużywane.
- Rozumiem. Proszę mi teraz opowiedzieć o tej zjawie.
Opowiedziałam zdarzenia z tych dni. I także ostatnie widzenie tajemniczego faceta, czy ducha? Sama nie wiedziałam co myśleć.
- Jak wyglądał? - zapytał inspektor.
- Był wysoki, tak z metr osiemdziesiąt osiem. Brunet, atrakcyjny. Tak nierealny w swojej nierealności, że aż realny.
Śledczy popatrzył na mnie jak na wariatkę.
- Z jakiej dziedziny książki pani pisze?
- A czy jak powiem, że science fiction albo horror, będzie to miało znaczenie dla śledztwa? - odpaliłam.
- Po pierwsze to ja tu jestem od pytania. Po drugie tak. Będę musiał je przeczytać, bo może pojawią się w nich poszlaki. A nie przepadam za takim rodzajem książek, więc będzie ciężko. – jakby żartem odpowiedział.
- Poszlaki w moich książkach?
- Często morderstwa wzorowane są na literackich opisach.
- A więc nie wyklucza pan morderstwa?
- Niczego nie wykluczam.
- Piszę książki obyczajowe, z przesłaniem. Z mądrą nauką życiową.
- Rozumiem - już normalnie przyjął to do wiadomości inspektor Brzózka.
- Wracając do zjawy. Faceta. Proszę zaprotokołować, że to tajemniczy mężczyzna - powiedział do protokolantki. - Czy miał jakieś znaki szczególne. Wie pani, blizna, tatuaż?
- Nie zauważyłam.
- Czy myśli pani, że denatka mogła go znać?
- Nie wiem. Nie mówiła o nikim takim. Ale ludzie maja swoje tajemnice... jakąś przeszłość.
- Jak może pani określić spojrzenie, które kierował w pani kierunku?
- Mroczne. Tajemnicze. Ale i zapraszające - podejdź. Wiem, że może pan mnie brać za szaloną. Ja nie mam urojeń. W mojej rodzinie nikt nigdy nie chorował na umyśle. Dziadkowie w pełni władz umysłowych dożywali sędziwych lat.
- Proszę ocenę zostawić mnie. To chyba wszystko. Jeszcze kilka formalności.
- Dziękuję.
- Gdyby sobie pani coś przypomniała, proszę dzwonić o każdej porze dnia...
- ...i nocy?
Inspektor zamyślił się. No nie mogę. Za dużo tych przystojnych facetów wkoło.

Auto zostawiłam dwie przecznice wcześniej. Ktoś mi przebił oponę. Przeklęłam siarczyście i zadzwoniłam do Edka.
- Nie znasz kogoś kto by mi koło zmienił?
- Gdzie jesteś?
Jak to dobrze mieć znajomych w starym miejscu zamieszkania. Po rozmowie na komisariacie byłam skołowana i potrzebowałam także pogadać. Nie wierzyłam w całe to zdarzenie. Chciałam się obudzić.

Edek wymienił szybko koło. Potem pojechaliśmy, każdy swoim autem do kawiarni przy filmówce.
- I o co pytał ten inspektor?
- Standardy, skąd pani znała denatkę itd.
- Aha...
- Edek, jest coś, o czym nikomu nie mówiłam. Czy ty widziałeś u L.D. na imprezie takiego faceta? - i tu szczegółowo go opisałam.
- Nie przypominam sobie. No wiesz, za facetami się nie rozglądam. Taką mam naturę.
- Ja nie wiem czy to ja mam zwidy?
- Odpocznij. Może za dużo pracujesz?
- Nie to nie to. Ale dzięki.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę, musiałam zaraz wracać. Przede mną czterdzieści kilometrów.

Bartek tego dnia urwał się wcześniej. Chciał mi zrobić niespodziankę. Obiad, spacer nad jezioro.


- Wiesz. L.D. była obcą mi osobą, ale polubiłam ją tak bardzo, jak siostrę, której nigdy nie miałam. Można się kłócić i nie wierzyć w szczerość przyjaźni z jej strony. Ale ona była taka... pełna życiowej radości. Była szczera, czasem do bólu. A teraz jej nie ma... - to mówiąc usiadłam na ławce przy molo. Jezioro było spokojne. Spokój...

- Spokój! - wykrzyknęłam.
- Ale co? - Bartek był zdezorientowany.
- L.D. spała zawsze spokojnie, nie brała leków nasennych! Ktoś jej coś musiał dać, wsypać to jedzenia.
- Kochanie, przecież zrobią jej sekcję. Wracajmy.

Kolejne dni mijały w żółwim tempie. Nic nie było nadal wiadomo. Wyniki sekcji nie były jeszcze znane. Pracowałam, ale strony książki przybywały wolno. Za wolno. W międzyczasie oglądałam filmy z L.D.. Wszystkie, stare i nowe. Nie mówiłam o tym Bartkowi. Wolałam, żeby nie musiał się denerwować moim stanem ducha. I zdarzył się cud. Zobaczyłam go, faceta zjawę, w tle, w roli  drugoplanowej. W krótkim epizodzie. To był on! W napisach znalazłam jego nazwisko.  W końcu chwyciłam torebkę i z filmem w ręku wybiegłam, jak stałam, do auta.
- Ale gdzie? Gdzie ja mam go szukać? - Siedziałam w aucie rozgorączkowana. On istnieje. Odpaliłam auto i pojechałam przed siebie. Do filmówki, do miasta L.D.

- Edek! - akurat wyszedł z planu. Popatrzył na mnie. Cholera, papiloty na głowie.
- Pali się coś? Ładny fryz! - skomentował z uśmiechem.
- Edek, mam go! On tu jest - pokazałam film - Musisz mi pomóc.
- Chodź - poszliśmy do studia. Wrzucił  film i przewinął do miejsca wskazanego przeze mnie. – Co chcesz teraz zrobić?
- Musi być jakaś kartoteka? Chcę go znaleźć. Adres, telefon… cokolwiek.
- To film sprzed czterech lat. Nie spisują każdego, bo tak jak tu było aktorów setki, jak nie tysiące. On miał tu niewielki epizod, mówił po Hiszpańsku. Ernesto D. … to Hiszpan…
- Nie wiem, ale mam przeczucie, że ten facet w sprawie L.D. maczał palce…
- Powiedz mi, czy ty prowadzisz śledztwo na własną rękę? To niebezpieczne. Zgłoś to Brzózce.
- Edziu drogi, Brzózka siedzi w tym swoim biurze. Ja nie widzę postępów śledztwa. On mnie poważnie, a raczej tego faceta zjawy, nie traktuje.
- Idź z tym tam - napisał mi na kartce informacje. - Może ktoś ci pomoże. Powiedz, że ja cię przysyłam.
- Dzięki.
- I wiesz... - wskazał na głowę.
- Aaaa tak - łazienka po drodze mile widziana.

Szukałam próżno. Nie było nigdzie o nim informacji. To zjawa! Daję słowo, facet widmo!

Poszłam do samochodu. Usiadłam zrezygnowana. Nazwisko, dobre i tyle.
- Szukałaś mnie? - serce podskoczyło mi i w lusterku wstecznym go zobaczyłam. Musiałam w pośpiechu nie zamknąć auta. Zbliżył się do mnie i wtedy to zobaczyłam... Te oczy...
- Tak - mówiłam, a w myślach wiałam.
- Spokojnie, nic ci nie zrobię.
Co ja sobie myślałam. Co zrobię jak go znajdę? Zapytam - przepraszam a czy to nie pan najpierw dał L.D. tabletki na sen a potem zaciągnął ją do wanny?
- Zostaw tę sprawę. L.D. już nic życia nie wróci.
- Ale...
- Nie ruszaj tej sprawy, bo jak mnie nie posłuchasz twój kochaś może mieć wypadek w okolicach budowy jego mostu... - zawiesił głos.
- Wyjdź z mojego auta! - nawet się nie zastanawiałam. Kim on jest by mi grozić?
Miał coś dodać. Ale tylko drzwiami z drugiej strony trzasnął. Nie, w to na pewno Brzózka mi nie uwierzy!
Pojechałam do domu. A tam...

- Jesteś już - Bartuś czekał na mnie z kolacją. To już dziewiąta?
- Tak. Muszę do łazienki.
Usiadłam na muszli. Co się dzieje? Jak to ogarnąć? Co robić? Rozebrałam się i weszłam pod prysznic. Bartek dwa razy pukał by sprawdzić czy wszystko w porządku. Myślałam o tym jak wygląda sytuacja.
Ubrałam szlafrok i poszłam do salonu. Przygotował kolację. Wino.
- Chodź do mnie. Jesteś taka spięta. Co dziś robiłaś? Jak idzie pisanie?
- Opornie, nie mogę się skupić. - czy powinnam mu powiedzieć?
- Mało mamy czasu dla siebie ostatnio. Mijamy się. Ty pracujesz do późna, ja  wstaję jak jeszcze śpisz. Wyjedźmy gdzieś... może za tydzień?
Teraz? Oszalał! Ale już nie miałam czasu na myślenie o tym jego szaleństwie  Rozwiązał szlafrok i zaczął mnie całować. Po ramionach. Ręką wodził po piersiach. Poddałam się fali i odwzajemniłam jego pieszczoty. Wziął mnie na ręce i zaniósł do sypialni. Całował piersi i masował pośladki... Wiedział czego mi trzeba. Zatrzymał się na brzuchu, na ułamek sekundy. Myślałam  że odlatuję, ale skrzydeł miałam dostać za chwilę. Gdy jego usta zaczęły zsuwać się niżej i niżej, jęknęłam. Och, jak mi cudownie. Dopadł mój  groszek rozkosz dający, bezbłędnie. Było mi tak wspaniale, nie mogłam opanować ciała. Całe napełniało się ekstazą. Ten moment przychodził tak powoli, momentami zanikał, zaraz powracał. Te delikatne muśnięcia sekunda za sekundą sprawiały, że przybliżałam się do celu.
- Bartuś! BARTUŚ! - jak tu tchu złapać?
Zaczęłam krzyczeć, mruczeć, zaraz potem śmiać się... a jak już skończył to się poryczałam.

Po kilku chwilach. Zrównał się ze mną. Wiedział, że chcę jeszcze. Byłam ciągle napalona, jak kominek w zimowy wieczór. Kochaliśmy się długo. Wszedł we mnie w pozycji skrzyżowanej - bocznej. Moja noga była na jego biodrze, druga pomiędzy jego nogami. Kołysaliśmy się w  rytm muzyki. Było nieziemsko...

- Kochanie - już po zbliżeniu powiedział - muszę wyjechać na dwa dni służbowo.
- A jak wrócisz to...?
- ... mam dwa spotkania tutaj i potem mogę wziąć kilka dni wolnego.
- I zabierzesz mnie do Prowansji?
- Właśnie! Co masz w planach na najbliższe dni?
- Pisać, pisać i pisać.  W przerwie pisania skoczyć coś zjeść i kupić ziemię i doniczki. Kwiaty od L.D. mają korzenie większe niż te obecne osłonki.
- W dobre ręce oddała kwiatki - tu zaczął je całować - takie zgrabne...
Gdy doszedł do zgięcia łokcia łaskotki spowodowały, że rzucałam się ze śmiechu.

Rano zrobiłam mu śniadanie i odprowadziłam do drzwi.
- Powiedz mi czy sprawa L.D. została wyjaśniona?
- Nie – odpowiedziałam tak jak było.
- Proszę bądź ostrożna. Uważaj na siebie. Nie ryzykuj…
- Dobrze – dlaczego ja go okłamuję? Żyję tą sprawą, wchodzę gdzie nie trzeba…

Pojechał a ja z kawą zasiadłam do laptopa i pisałam. O jedenastej głód zaczął mi doskwierać  podreptałam w piżamie jeszcze do kuchni, ale w połowie drogi musiałam zawrócić. Telefon.
- Witaj. Tu Anna, meneger L.D.
- Witaj.
- Dzwonię do ciebie bo odezwała się do mnie pani Luiza z telewizji - tu wymieniła nazwę. Dziennikarka robiła film dokumentalny o L.D.
- Nie za wcześnie? Przecież jeszcze nie było pogrzebu.
- Tak, ale zanim zbierze materiał, dotrze do osób to potrwa.
- No ale co ja mam z tym wspólnego Anno?
- Czy zgodzisz się opowiedzieć coś o niej?
- Kiedy?
- Jutro. Dam jej twój numer i się umówicie. Zależy nam, żeby ten film powstał. Wiele się mówi o L.D. I są to różne opinie. Znałaś ją...
- Dobrze.
- Dziękuję. Do zobaczenia.
- Do zobaczenia.
 Film o L.D.? Bez jej udziału? Czy jest coś o czymś nie wiem? Kuchnia! Odłożyłam słuchawkę i zrobiłam sobie w kuchni kanapkę. Zjadłam dwa kęsy i znowu telefon. Ludzie! Dajcie żyć!
- Słucham?
- Tu Brzózka - usłyszałam głos inspektora. - Czy może się pani ze mną zobaczyć, najlepiej dziś?
- Czy to coś pilnego?
- Tak. Myślę, że tak.
I moje plany na dzień zostały zmienione...

Na komisariacie nie musiałam czekać. To dobrze, bo chciałam jak najszybciej załatwić tę sprawę. Wliczając drogę założyłam, że trzy godziny będę dziś w plecy... Czy dobrze policzyłam?
- Czy wie pani, że nasza gwiazda miała długi?
- Co w tym dziwnego? Każdy miewa kłopoty finansowe.
- Tak. Tyle, że z danych, do których dotarliśmy wynika, iż pomagała wielu organizacjom i osobom prywatnym, przelewała ogromne kwoty.
- Była sławna, było ją stać.
- Nie aż tak... Była bogata, ale nie aż tak... - Brzózka wstał i obszedł mnie z tyłu. Nachylił  się nad moim ramieniem. Zapachniało mi ciekawą kompozycją perfum... korzenne...mocne. Nie. Nie pasują do Brzózki.
- Do czego pan zmierza?
- Czy pani L.D. przekazała pani jakieś swoje rzeczy?
- Nie. Nic prócz dwóch roślinek w doniczkach.
- Proszę się zastanowić. List, klucz, pendrive?
- Nie. Nic takiego nie dostałam. Skąd przypuszczenia, że mogła coś ukrywać?
- A pani nie ma sekretów? - stał już za biurkiem.
Co za pytanie!
- Panie inspektorze. Jestem zajętym człowiekiem. Piszę książkę i mam już opóźnienie...
-...spowodowane?
- O moich prywatnych sprawach nie zamierzam z panem rozmawiać. Proszę o konkrety.
- Gdyby sobie pani coś przypomniała...
- Wiem, mam dzwonić w nocy... - to ja powiedziałam?
- W dzień też może być. - Podszedł do mnie. I znowu owiał mnie jego zapach. Coś w sobie ma, ale co? Nie zapach, Brzózka!

 Podał rękę. Wyszłam.

W drodze powrotnej odwiedziłam Marylkę. Nie widziałam jej z miesiąc. Pomyśłałam, pół godziny w jedną czy drugą stronę… zresztą do pisania natchnienia nie miałam.
- No i jak ci się mieszka z Bartusiem? – powitała mnie.
- A dziękuję. Fenomenalnie!
Marylka to dobra znajoma, lepsza niż ot znajoma ale nie aż tak dobra jak przyjaciółka. W zasadzie nie wiem czemu jej nigdy nie zaufałam. Może takim uczuciem obdarzałam mało kogo? Dowodem na to był fakt, że Bartek nie wiedział o mnie wielu rzeczy. A przecież go kocham... A jednak nie ufam?
- Jesteś głodna? - Marylka była zawsze świetna w gotowaniu.
- Oj tak, zjem co podasz! - powiedziałam w kierunku oddalającej się do kuchni Marylki.

Jadłyśmy sałatkę, nie wiem z czego. Była pyszna. Zagryzałyśmy bagietką i popijałyśmy wodą. Niby nic, a jednak wiele.
- Nie mogłam uwierzyć w to co o L.D. piszą...
- Ale co i gdzie piszą?- zapytałam, przegryzając bagietkę i  nie znając żadnych plotek, bo prasa bulwarowa mogła dla mnie nie istnieć.
- Wszędzie! Że miała kochanka, który był mafiozą. Jakiś obcokrajowiec.  Podobno prali razem pieniądze.
- Marylka co ty gadasz. L.D.? Nie znałam nigdy uczciwszego człowieka.  W to nie uwierzę!
- No jednak są jacyś świadkowie.
- Nie sądzę. Byłam na policji. Nie mogę ci powiedzieć nic więcej. Nie wierz w bzdury z gazet plotkarskich.

Wypiłam jeszcze kawę z nią.
- Wpadnij do nas. Bartek teraz jest w delegacji, ale w weekend będziemy. Potem wyjeżdżamy… chyba do Prowansji.
- A wiesz… jutro będę w waszych okolicach, może wpadnę na lunch?
- O super. Też sobie zrobię przerwę. Bartusia nie zobaczysz… ale od lat szkolnych wiele się nie zmienił. – Tu się zaśmiałam. Dałam jej adres i całusa. W kilka chwil byłam w aucie. Kierunek – market ogrodniczy.

Przed wielkim molochem była czynna tylko połowa parkingu. Na drugiej była scena i ktoś… o głosie Małysza coś zachwalał. To był sam Adaś! Zaparkowałam niedaleko i pomyślałam, a co mi tam. Podejdę.
- …jest ze  mną od zawsze, pomagała mi w czasach, gdy zdobywałem puchary. Lawenda to…- mówił znany skoczek, były skoczek, rajdowiec, sama nie wiem kim teraz jest.
Podeszłam pod samą scenę i podniosłam rękę w górę.
- Przepraszam…-  doszły mnie szmery ludzi „to ta znana pisarka” i w jednej chwili dotarł do mnie mikrofon – Dziękuję. Mam pytanie. A jakiej firmy ta lawenda? – i puściłam do Małysza oczko.
- No…- otworzył usta, nie miał mikrofonu. Tłum zarechotał. No nie wiem, ale ja tam nie wierzę w bezinteresowne reklamowanie natury.
Oddałam mikrofon i poszłam po wózek. W jednej chwili dogonił mnie jakiś facet.
- Świetnie się składa, że panią widzę. – i zwrócił się do mnie po nazwisku.
- Miło mi bardzo. O co chodzi?
- Widzi pani, nasz Adaś jest już wszędzie…
- O tak! Widzę!
- … ale chcielibyśmy, żeby i w literaturze się pojawił. Czy może pani go wpleść w losy swoich książkowych bohaterów?
- Nie obiecuję, ale coś wymyślę. Mój agent skontaktuje się z jego agentem. Tylko co ja z tego będę miała?
- Wszystko co dotyczy Adasia sprzedaje się jak świeże bułeczki, więc…
- Czy myśli pan, że ja chcę zostać zjedzona? Z bananem? – odpięłam wózek i pożegnałam się z gościem.

Wpadłam do domu zmachana z worem ziemi. Doniosłam doniczki, nawóz i takie ogrodnicze bzdety. I padłam na kanapę. Marzyłam o kąpieli, masażu od Bartusia. Była piąta po południu. Cały dzień przebimbałam na tematach z pracą nie związanych. A jeszcze teraz chciałam bawić się w ogrodnika. Nie!

Postanowiłam usiąść do komputera a potem się zobaczy.  Dostałam natchnienia i klepałam jak w transie. Znowu głód mnie przywołał do rzeczywistości. Była dziewiąta wieczór. Skończyłam akapit, napisałam szkic kilku zdań i poszłam zjeść byle co. Kanapka, kabanos, pomidor i... może wódka? O tak, miałam ochotę się wstawić. Nalałam lampkę wina i zasiadłam z tym moim jedzeniem. W przedpokoju stały doniczki. Szybko skończyłam jeść i wzięłam się do roboty.  Nasypałam na dno ziemi do doniczek i zaczęłam opukiwać kwiatki by wyszły z osłonek. O, trochę wrosły.
- Przepraszam L.D., że je tak zapuściłam. Sama wiesz, życie mi się zmieniło. Facet…- nie wiem czy to wino tak na mnie podziałało, że miałam oczy mocno spocone. I wtedy wyciągając kwiatka z doniczki wypadło pudełko, po starym filmie. Było zabezpieczone przed wilgocią. Ze środka wydobyłam kluczyk z opisem „34. Klub Aktora”. Skrytka w Klubie aktora w mieście L.D. Cholera! Klub ..klub. Wstałam do komputera, z rękami brudnymi od ziemi i wystukałam nr telefonu.
- Dobry wieczór. Chciałam zapytać do której dziś godziny czynne?
Usłyszałam, że do ostatniego klienta, a dziś jakiś benefis a po nim impreza do rana. I na moje nazwisko usłyszałam, że zapraszają mnie… sra ta ta ta.

Nie zastanawiałam się, byłam zmęczona i po winie. Umyłam się, przebrałam. Wzięłam taryfę. W aucie adrenalina uderzyła mi znowu. Co L.D. schowała w skrytce? Droga trwała za długo…

Dopadłam skrytkę i wyciągnęłam z niej kopertę. Szybko wyszłam i tą samą taksówką wróciłam. Rachunek za taksówkę powaliłby niejednego, ale nie mnie i nie dziś.

„ Skrytka jest wynajęta na trzy miesiące i po tym upływie proszę o przekazanie tych materiałów pani… „ i tu był moje dane z adresem

W kopercie był pendrive. Wsadziłam go do usb i w kilka chwil na ekranie pojawiła się L.D. jak żywa.

- Kochanie, nie wiem jak sprawy wyglądają teraz. Czy jeszcze żyję, gdy to oglądasz – mówiła, a ja ryczałam jak bóbr. – Jest kilka spraw o których chcę ci powiedzieć. Pierwsza, że boję się o swoje życie. Dostałam kilka anonimów…

Urwała i zamyśliła się.

- Jest coś o czym nie wielu wie. Pamiętasz ten serial historyczny z początku moje kariery. Nigdy nie pytałaś dlaczego po nim miałam przerwę w graniu. Miałam romans z K.N. Był wtedy przystojny, nie taki dziad jak dziś. Zaraz po ślubie, urodziło mu się dziecko a że żona była zbyt zajęta dzieckiem a nie nim… Zaszłam w ciążę. On już wtedy miał dużo kasy, zrobił wszystko, żeby „to” nie zniszczyło mu małżeństwa. Wybrał Hiszpanię. Pojechałam tam z kilkoma ludźmi, dostałam pieniądze i miałam milczeć. Urodziłam syna. Tylko tyle wiedziałam. Zabrali go zaraz po porodzie… – tu L.D. urwała. Była roztrzęsiona.

- Co ty przeszłaś w życiu! – powiedziałam do monitora. – Aż trudno uwierzyć, że taka pogodna byłaś zawsze…

- Znalazłam go – powiedziała jakby czytała moje myśli. – Wydałam fortunę na detektywów. Znalazłam pięć lat temu – już była wesoła…

Do drzwi ktoś zapukał. Szybko wyciągnęłam pendriva i wrzuciłam do torebki.
- Otwórz. Musimy porozmawiać.
To on. Facet zjawa. Nie Ernesto…
- Ernesto… - zaczęłam. Nie wiem czego chcesz, ale nie mogę cię wpuścić – mówiłam przed drzwi.
- Ernesto? Skąd wiesz, że tak miałem na imię…
Milczałam. No zgłupiałam.
- L.D. była moją matką – wypalił w minucie.
- Co? – otworzyłam od razu drzwi.
Wszedł i obrzucił spojrzeniem bałagan na podłodze… ziemia, doniczki, kwiatki…

- Tak. Była moją matką. Tylko życie się tak ułożyło… tylko mój ojciec zniszczył nam je obojgu. – miał inny akcent. Dopiero to teraz zauważyłam.
- Po co przyszedłeś?
- Musisz ze mną pojechać. Weź płaszcz.
- Ale gdzie? Po co?
- Chcę żebyś napisała moją historię. Żeby to go zniszczyło…

Wyciągnął pistolet. To mnie zupełnie zaskoczyło. Dlaczego nie posłuchałam Bartusia? To faktycznie nie moja sprawa. To ich rodzinne tajemnice…

Zrobiłam co kazał, wzięłam tylko płaszcz. W aucie przyjrzałam się mu. Był podobny do L.D. ale oczy miał K.N. To dlatego ten wygląd wydawał się demoniczny… ciemna karnacja, oczy nie pasujące do odcienia skóry.
- Matka dostała od niego pieniądze. Prze lata jej płacił żeby milczała. A ona mnie szukała. I oni niedawno się dowiedzieli, że mnie znalazła.
- Oni?
- Ludzie K.N. On jest tak bogaty, taki wpływowy, uchodzi za porządnego, te zdjęcia z prezydentem, a te z papieżem… A to morderca… - był jak w transie. Bałam się, wiedziałam, że to nie jest zabawa. To nie film. A on jest psychicznie zniszczony. Nie wiedziałam czy powinnam go żałować.
- Może tym powinna zająć się policja?
Na te słowa zareagował mocno.
- Policja? W tym kraju?
Już lepiej, żebym nic nie mówiła
- Matka na początku nie brała tych pieniędzy, znaczy brała ale przelewała na konta charytatywne. Dopiero jak mnie odnalazła zaczęła mi je dawać.
- A wiesz, że miała długi?
- Nie. Nie wiedziałem.
- A co ona ci dała?
- Znalazła dobrych nauczycieli. Mówię przecież nieźle…
- A to kosztuje. A poszukiwania… - chciałam normalnie z nim rozmawiać. Chciałam odpędzić strach. Nic się nie stanie.

Dotarliśmy na miejsce. To apartamentowiec gdzie mieszkaliśmy – ja i L.D. i… on. Okazało się, że dwa piętra wyżej ma mieszkanie.
- Siadaj. Ale bez numerów. Komputer nie ma podłączenia do sieci. Będę opowiadał o tym o czym wiem a ty pisz… K.N. był dupkiem. Potrafił otaczać się ludźmi, dla których najważniejsze były pieniądze. To tak ukrywał wszystkie swoje romanse….


Nie wiem czemu ludzie myślą, że potrafię wszystko ubrać w słowa. Mówił o trudnym dzieciństwie, bez rodziców w domu dziecka. O tym jak próbował do czegoś dojść w życiu…  O matce, którą kochał i o chęci zemsty…

Pisałam, a raczej notowałam przez całą noc. Nad ranem ledwo żyłam. On też. Przyniósł z lodówki napoje energetyzujące. Jakie miałam wyjście – albo się napiję albo padnę?

- Jestem głodna – była dziewiąta rano. Po całej nocy pisania miałam szczerze dosyć swojego zawodu. Bolał mnie kark.
- Zamówię pizzę. – zrobił to.
- Ernesto… będziesz miał przez to kłopoty. Wypuść mnie,
- Adam. Już od dawna nie używam imienia hiszpańskiego.
-…to dlatego  nie mogłam nic o tobie znaleźć… - patrzył na mnie. - Dlaczego mnie śledziłeś? Podpisywanie książki...?
- Podobałaś mi się zawsze. I myślałem, że wzajemnie. Ale pojawił się ten inżynierek.
- Adam… wypuść mnie już – wiedziałam co mnie do niego ciągnęło wtedy. Była w nim część L.D. – Nie potrafię pisać pod dyktando. Mam notatki... Napiszę artykuł u siebie, w domu.
Nie słuchał mnie wcale.

Zadzwonił dzwonek w drzwiach. Siedziałam w takim miejscu, że bez przeszkód widziałam wejście. Brzózka miał czapkę z daszkiem z napisem „najlepsza w mieście pizza”. Wzięłam głęboko oddech. A więc byli blisko. W momencie gdy Adam wyciągał z kieszeni pieniądze, Brzózka chwycił go w taki sposób, że ten nie mógł się ruszyć. Po całej nocy nieprzespanej nie był tak zwinny.
Do mieszkania weszli policjanci, zabrali mnie stamtąd. Byłam w szoku. Ale najgorsze dopiero było przede mną…

Zawieźli mnie do domu. Nie byłam w stanie składać zeznań. Dowiedziałam się jedynie, że wszystko wiedzą z pendriva, który Brzózka znalazł u mnie w torebce. Tam L.D. mówiła o tym, że jej syn mieszka w tym samym budynku… To Bartuś zadzwonił na policję, bo nie dobierałam telefonów od Marylki, która się ze mną umówiła. Ona zadzwoniła do niego...Teraz wracał do domu. Zasnęłam na kanapie.

Obudził mnie dzwonek do drzwi. Zajrzałam przez lufcik. Brzózka.
Wszedł a minę miał niewesołą...
- ...miał wypadek. Zginął na miejscu...
- Co? Co pan mówi?! – nie, to zły sen. – Nie, to niemożliwe!
- Jechał do pani, spieszył się i … – nie słuchałam go już. Darłam się jakby mnie ktoś ze skóry obdzierał. 
 - To moja wina! To ja go zabiłam.
Czułam, że cały świat legł mi w gruzach. Nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Brzózka zupełnie nie służbowo przytulił mnie. Tak po przyjacielsku.

Po trzech miesiącach

Tamte dni minęły. W odstępie dwóch dni pochowałam dwie bliskie mi osoby, Bartusia i L.D. Wpadłam w wir pracy. Wynajęłam nowe mieszkanie. W starym mieście. Jadłam, spałam i pracowałam.

Tego dnia zadzwonił do mnie Brzózka, że będzie w okolicy i chciałby porozmawiać.
Przyjechał w kilka minut od telefonu. Był po pracy, na sportowo. Siedliśmy na tarasie.
- Chciałem pani przekazać jakie są wyniki dochodzenia. Adam jest w zakładzie psychiatrycznym, ma mocno zachwianą psychikę… L.D. zabito z polecenia żony K.N. Chciała ukryć niewierność męża, chciała ochronić ich życie, małżeństwo, uniknąć skandalu … Wiedziała o wielu jego romansach. Następny miał być Adam. Ale nie zdążyła. Pomogła pani w śledztwie..
- Panie inspektorze, medal mi dajcie! – ziałam sarkazmem.
- Małżeństwo K.N. i tak więc się rozpadło… nieszczerość, tajemnice… - mówił dalej.
- Tak, brak szczerości i zaufania niszczy wszystko. Gdybym posłuchała Bartusia… a ja… - głos mi się łamał.
- Nie musisz być… nie musi być pani…
- Już dawno powinniśmy mówić sobie na ty. Alicja – podałam mu rękę.
- Artur. Nie musisz się oskarżać tak, nic nie zmieni tego, co się wydarzyło…

 Siedzieliśmy w  milczeniu.
- Powiedz mi czy ty jesteś szczery? Liczy się dla ciebie zaufanie w związku?
- Liczyło się zawsze. To podstawa związku.
Położył swoją dłoń na mojej. I siedzieliśmy tak. Może chwilę, może dwie. Tego dnia zabrał mnie na spacer.

Zaprzyjaźniliśmy się. Zwierzaliśmy się sobie. Ufałam mu, była między nami autentyczna przyjaźń.

- Powiedz mi, dlaczego nie uwierzyłeś  w zjawę? – zapytałam kiedyś.
- Gdybyś widziała wtedy siebie, jak to mówiłaś. Miałem ochotę cię pocałować a nie słuchać …taka ta moja praca… - i zrobił to teraz.  Delikatnie pocałował mój nos.

 A co myśleliście, że przyjaciel rzuci się na mnie jak wygłodniały wilk? :)

KONIEC

0 komentarze:

Prześlij komentarz