Na widoku jelenia...

- Dzieci, pakujcie się już. Za godzinę jedziemy!
Tak obwieściłam im, dla mnie wesołą a dla nich nieciekawą, wiadomość. To pierwsze Święta od czasów, gdy on zdecydował, że woli żyć bez nas, na które wyjeżdżamy nie tylko na Wigilię, ale na cały tydzień. Zrywamy z miastem.
- Mamo, ale czy musimy jechać na jakąś zapadłą wieś, gdzie nie ma pewnie Internetu?
- Nie marudź – zgasiłam ostatnią nadzieję syna na przerwę międzyświąteczną w mieście. – Nie wiemy czy mają czy nie mają Internet. Wiemy za to, że chcą z nami spędzić te kilka dni, że taki wyjazd jest nam potrzebny. Nie musimy co roku siedzieć w mieście. Spodoba się wam.
- Mamo, ale…
- Misia, już ci pomogę.
Wcale nie słuchałam mojego pierworodnego. Czy dwanaście lat daje mu prawo decydować, co będzie robić w czasie, gdy ja mam całe osiem dni wolnego. OSIEM DNI! O- S- I- E-M!!! 
- Ale na co Ci tyle spodni?
- No, bo przecież te pasują do tej bluzki, a te do... o tego…
- Nie potrzeba aż tyle ubrań, tam nie będzie rewii mody. Trzy pary spodni i spódnica, dwa swetry, bluzka na każdy dzień jedna i bielizna podobnie. Musisz nauczyć się szybko pakować. Kiedyś to ci się w życiu przyda.
- Mamo, ale ja będę tęsknić za Marysią – zaczęła znowu córa.
- Chodźcie do mnie dzieci – Jacek usiadł na kanapie po lewej, Misia po prawej. Objęłam ich i powiedziałam - Nikt nie jest dla mnie tak ważny jak wy, ale jestem zmęczona. Potrzebuję pobyć z kimś, kto nie będzie ciągle mówił mi, co mam robić, że powinnam znaleźć wam nowego tatę. Nie chcę słuchać o tym, że potrzebny mi facet. Dajemy radę! Justyna jest jedyną znajomą z czasów szkoły średniej, z którą mam kontakt i mieszka w dodatku w malowniczej okolicy. Będzie fajnie, zima na wsi jest zupełnie inna niż w mieście. Zaufajcie mi, nie będziecie żałować.
- No dobra - odpuścił syn.
I co mnie ucieszyło, nie było żadnego "ale".
Mój syn dorośleje. Tylko dlaczego on jest tak podobny do niego… dlaczego ciągle przypomina mi o tym bólu, którego nie chciałam i którego nie rozumiałam.

Spakowani opuściliśmy nasze mieszkanie na siódmym piętrze w bloku, by wyruszyć na spotkanie z przygodą. My: moja dziewięcioletnia córa, syn dwunastolatek i ja, kobieta ciągle jeszcze przed czterdziestką.
- Według tego co podaje mi GPS będziemy tam za dwie godziny i piętnaście minut. To niedaleko, jak widzicie – i odpaliłam nasz pojazd. Zawieź nas proszę na miejsce bez numerów i nie rozkracz się gdzieś, gdzie psy dupami szczekają, myślałam w duchu.
- Mamo, a czy babcia wie, że nie przyjedziemy w tym roku? – spytała córa.
- Tak Misiu, nie była zadowolona, ale przecież dobrze wiecie, że jej ciężko dogodzić.
Po tych słowach w całym samochodzie zrobiło się wesoło. Trzeba wiedzieć, że babcia, chciała zawsze uszczęśliwiać wszystkich na siłę, mimo, że jej wcale to radości nie sprawiało. To chyba takie pokolenie - dać z siebie wiele, a siebie zostawić… no właśnie, na kiedy?
- A ciocia Kasia miała mi kupić prezent niespodziankę, no a jak jedziemy to mi nie da… - zawył syn.
- Da ci, ale po Nowym Roku. Pomyśl, wszystkim znudzą się już ich gwiazdkowe prezenty, a ty dopiero je dostaniesz – pocieszyłam moje dziecko.
Jechaliśmy, a krajobraz zmieniał się jakby ktoś przełączał slajdy. Miasto, pola, las. Coraz więcej śniegu skłoniło mnie do zjechania na pobocze i założenia łańcuchów na koła.
- Jak to się robi?
Stałam przy drodze z kawałkami metalu i przez myśl mi przeszło „gdyby jechał z nami mężczyzna”. Przestań, to nie jest trudne, zrugałam siebie. Instrukcja mi z pewnością pomoże.
Zza zakrętu wyjechał terenowy pojazd i zaparkował za nami. Wyszedł z niego uroczy pan w średnim wieku. No w każdym razie starszy ode mnie był.
- Trzeba pomóc? – zagaił.
- OOO tak, przydałaby się nam para męskich dłoni, która miała przyjemność z takimi oto łańcuszkami – ucieszyłam się.
- Tego powinni uczyć na lekcjach jazdy. Niestety nie każdy kursant jest w stanie poczuć śnieg i lód pod kołami w eLce. Ile już razy widziałem zakopane do połowy auta, a ile razy wyciągałem z rowu kogoś, kto nie domyślił się, że śnieg kryje pod sobą tajemnice… Chwali się, że zaopatrzyła się pani w odpowiedni sprzęt.
Założył łańcuchy, jakby to robił co dzień, udzielił też kilku rad, jak jechać i gdzie uważać. Ten człowiek znał tę okolicę jak własną kieszeń.
Uścisnęłam mu dłoń, dzieci także podziękowały i byliśmy gotowi, by ruszyć dalej.
- Jak daleko jeszcze mamo? - zapytał Jacek.
- Pół godzinki, kochanie.
- Ładnie tu, naprawdę mamo. - Misia ma duszę artysty, jakiż to balsam na moją duszę. Jej nie wzrusza byle co, znam ją, to moje dziecko.
- Tak Misiu, las zimowy jest przepiękny. Te drzewa, które otula biały puch są magiczne. W mieście to piękno natury nie jest tak zauważalne, bo zaraz obok są blokowiska a życie tak tam pędzi. Wieś sprawia, że zatrzymujemy się i dostrzegamy to, jak pięknie matka natura upiększa świat.
- No, może być. – zupełnie po męsku skwitował syn.

Dalsza droga minęła nam w ciszy, jakbyśmy się sami zastanawiali, co nas spotka w tym domku na wsi? Czy dobrze zrobiliśmy, że opuściliśmy bezpieczne cztery miejskie ściany? A może zaraz na drogę wyjdzie niedźwiedź? - czaiła się myśl w głowie Misi. Czy nie lepiej było jakieś gry na komputer wziąć? - medytował Jacek. Zabrałam ze sobą trzy tomy najnowszej sagi kryminalnej, będę w końcu mieć chwilę na sam na sam z lekturą - marzyłam z kolei ja.
- Dzieci, za tym zakrętem jest dom Justyny - oznajmiłam wesoło koniec podróży.
Wysiedliśmy z samochodu, który zaparkowałam jak zwykle idealnie, z lekarską precyzją, od linijki, przy samochodzie gospodarzy. Z domu wyszła drobna kobieta z psem, dzieckiem siedmioletnim i mężem wyższym od kobiety niemalże o połowę.
- Dorota! - Rzuciła się na mnie Justyna. - Nic się nie zmieniłaś, a to już tyle lat po maturze.
- A ty Justyś, tak. Wyglądasz o niebo lepiej! - odpowiedziałam na jej komplement.
- Poznaj, to Robert i nasza córka Basia. - uścisnęliśmy sobie dłonie, przedstawiłam dzieci.
- To może ja i ten młodzieniec zajmiemy się bagażem? - Robert jakby czytał w moich myślach. Miałam ochotę już tylko usiąść i napić się kawy.
- Bosko! - przytaknęłam.
- Dziewczyny, zapraszamy - Justyna już otwierała ganek.
- No no, mówiłaś, że macie mały domek, a to przecież wielka chałupa, Justyś.
- A wiesz, nam już tu ciasno. Nie wiem czy z wiosną nie będziemy myśleć o przybudówce. Na dole Robert ma pracownię, moje biurko w sypialni średnio nadaje się na gabinet. Kończy się, że razem z laptosiem lądujemy w kuchni co wieczór, kiedy to mam największą ochotę na pracę. Czasem zdarza mi się zasnąć na stole…
- Bycie wziętą pisarką wymaga ofiar!
Gorącą kawę ja, dzieci czekoladę i domowe bułeczki maślane wchłonęliśmy błyskawicznie.
- No dobrze, jak możemy ci pomóc w przygotowaniach do Wigilii? – zapytałam, chociaż nie spodziewałam się, żeby gospodyni czekała na to pytanie ze schowanymi za wyspą kuchenną fartuchami.
- Dorcia, większość zrobione, ale możesz pomóc nakryć stół.
Rozłożyłyśmy piękne stare zastawy. Justyś to ma gust. Jak mnie się taka zastawa marzyła, ale zawsze było coś innego, ważniejszego na głowie. Tu zebranie w szkole, do dentysty z Misią, potem szybki rajd po sklepach. Oj, życie samotnej matki to ciągła gonitwa.
- Kto będzie na Wigilii oprócz nas? – zapytałam.
- Miał być mój kuzyn, ale pojechał wczoraj do swoich rodziców. Zapowiedział się na drugi dzień Świąt. Tak więc będziemy tylko my.
- Okey, rozumiem. Mam nadzieję, że nie wygłupiałaś się z prezentami dla moich dzieci?
- Takie drobiazgi raczej, nie złość się. - dostałam buziaka.
- No i co ja mam z tobą zrobić?
- Masz spędzić miło te kilka dni, a dzieci będą się razem bawić. Zobaczysz, będzie fajnie.
- Widzisz to? Jacek jęczał przez pół drogi „a co ja tam będę robić, a Internet mają?” Misia już tęskni do przyjaciółki Marysi.

Dzieci w tym czasie poszły do pracowni Roberta. Pokazał im pomieszczenie, w którym pracował. Zajmował się projektowaniem modeli technicznych dla różnych, większych lub mniejszych, firm, które potem produkowały je w ogromnej liczbie egzemplarzy i sprzedawały jako pomoce naukowe i zestawy małych konstruktorów. Silniczki,oporniki, mierniki, tranzystory, diody, układy scalone i cała gama urządzeń mogła zawrócić w głowach, ale komu? Chłopakom naturalnie. Misia zaraz wyszła ze znudzoną miną. Basia pokazała jej ogromny domek dla lalek, w którym było zamontowane światło i to w każdym pokoju! Takie cuda mają tylko córki konstruktorów.
- Justyna, a jak twoje książki? Piszesz kolejną część?
- Właśnie muszę zaraz po Nowym Roku jechać na spotkanie z wydawcą. Jak dobrze pójdzie, to kolejny tom na święto szaleńców wyjdzie.
- Bomba! Mam ze sobą trzy ostanie, zmierzam nadrobić..
- To jak będziecie wracać, dam ci kopię ostatniej.
- No uwielbiam cię!
Wieczór Wigilijny przyszedł szybko. Kolacja z tradycjami, karpiem, barszczem i uszkami. Gospodyni tworzyła te cuda, między napisaniem kolejnych zdań swojej sagi. To wymaga ogromu pracy.
- Pośpiewajmy kolędy, a potem będą prezenty - to mówiąc, Robert rozdał wszystkim śpiewniki.

Dzisiaj w Betlejem, dzisiaj w Betlejem wesoła nowina
Że Panna czysta, że Panna czysta
Porodziła syna…


Było wesoło, dzieci z chęcią śpiewały. Bardzo się cieszyłam, bo starałam się wychować je w duchu tradycji świątecznych. Kto, jak nasze pokolenie odejdzie, przekaże kolejnym pokoleniom, że święta to nie tylko czas prezentów, piosenek świątecznych w listopadzie, ale i głębokiego przeżywania tego, co tak naprawdę świętujemy.
- Mamo, zobacz - podskoczyła radośnie Misia na widok prezentu.
Córka dostała pięknie oprawiony pamiętnik na swoje wspomnienia. Szczerze jej zazdrościłam, ja swoje wspomnienia zapisywałam w byle brulionie. Jacek dostał książkę o tematyce konstruktorskiej. Basia, od rodziców, nowe mebelki do domku dla lalek, a ode mnie kilka kobiecych drobiazgów. Moje dzieci ode mnie dostały książki. Gospodarzom kupiłam nowy ekspres do kawy, bo ostatnio jak rozmawiałam z Justyś w tle usłyszałam jak Robert powiedział, że nie da się naprawić obecnego (użył przy tym niecenzuralnych słów). A ja…dostałam koncertową płytę Harrego Connick'a, Jr.!

Każdy był zadowolony. Moje dzieci z mieszczuchów, które bez komputera nie wytrzymywały kilku godzin, tego dnia magicznego sprzętu nawet nie szukały. Jestem z nich taka dumna!
Potem Robert zaprosił nas na otwarcie iluminacji świetlnej - cały dom wyglądał baśniowo, ustrojony lampkami.
Po takim dniu zasnęliśmy w mgnieniu oka. Śniło mi się, że siedzę w kinie i czekam na film ale zamiast filmu podchodzi do mnie Harry Connick, Jr. i mówi „to nie na film czekasz, ale na ciąg dalszy swojego życia”. A może to nie był wcale sen?

W Boże Narodzenie pojechaliśmy do kościoła. Potem dzień upłynął przyjemnie. Robert zabrał nas na wycieczkę przed podwieczorkiem. Justyś bolała głowa i została w domu. Leśniczy, znajomy gospodarzy, pokazał jak dokarmia leśne zwierzęta. Misia była zauroczona sarnami, Jacek dzielnie pomagał. To doskonała lekcja dla dzieci.
Kiedy wracaliśmy, powiedziałam Robertowi, żeby wysadził mnie dobry kilometr przed zakrętem, miałam ochotę zrobić sobie spacerek. Mroźne powietrze, piękna okolica. Szłam i myślałam, że może powinnam pomyśleć o zmianach. Nigdy nie jest na nie za późno. Dzieci pewnie nie tak łatwo byłoby przekonać do wsi. Moją zadumę przerwał podjeżdżający samochód.
- Pochwalony!
- Pochwalony!
- Podwieźć gdzieś panią? Mróz dziś, minus dwanaście.
- Jestem gorącokrwista, gospodarzu – czy tak się mówi? W samochodzie siedział facet, w moim wieku, może ciut starszy. Może nie jakiś piękny, ale taki… sympatyczny.
- Drugiej propozycji nie będzie - mrugnął okiem, zasunął szybę i pojechał. Może straciłam szansę na przygodę? Zaczęłam w głos się śmiać, sama z siebie.

Gdy za chwil parę wymarznięta weszłam na podjazd Roberta i Justyny, oczom moim ukazał się ten sam samochód. Kierowca stał przed domem i czekał, na mnie chyba. Gdy już dostrzegł mnie uśmiechnął się i zawołał:
- Może jednak będzie jakaś druga propozycja?
- Kto wie?
- Adam. Kuzyn Justyny – wyciągał rękę.
- Zmarznięta do kości Dorota.
- Na następny spacer załóż kożuch, płaszcz od Prady uchroni cię jedynie przed byciem ofiarą mody, a nie odmrożeń.
Cóż za znawca mody! No, no. Płaszcz co prawda nie był od Prady, ale no no…
- Dorota, Adam właśnie przyjechał i opowiadał, że widział jakąś kobietę ubraną zbyt lekko na naszą pogodę. Od razu przypomniałam sobie o twoim płaszczu. Powariowałaś z tym spacerem, masz tu ciepły barszcz.
Jak oni się wszyscy o mnie troszczą. To miłe, ale czy potrzebne? Wychowałam dwoje dzieci, można powiedzieć, że sama. Adam siedział na kanapie i udawał, że patrzy w telewizor. Kątem oka zerkał na mnie. A może to ja zerkałam na niego? Miał coś w sobie, czego nie potrafiłam zidentyfikować. Gdyby ktoś kazał mi go opisać, nie potrafiłabym. Fajny, po prostu.
- Dzieci. Deser – zawołała Justyna.
Przywitali się z Adamem i zasiedliśmy do pysznego deseru. Ciasta, owoce i budyń czekoladowy.
Potem dzieci wróciły do swoich fascynujących zajęć, Basia z Misią, Jacek zabrał książkę a ja zostałam w salonie z gospodarzami i nowym gościem.
- Adam mówił, że wrócił wcześniej, bo sąsiad jutro robi kulig. Taki prawdziwy i pomyślał, że może byśmy chcieli pojechać.
- Ale ja nie mam sanek – rzekłam niemalże poważnie.
- Czyli jutro po śniadaniu?
Przytaknęłam na propozycję. Moje dzieci nie wiedzą co to prawdziwy kulig z koniem, saniami, potem kiełbasą pieczoną w ognisku i gorącą herbatą w mroźny dzień. Drugi dzień Świąt zapowiadał się fantastycznie!
- Tylko, mam jedno ale- Adam spoważniał - Dajcie jej jakąś baranicę jutro. Może i nie będziesz tak dobrze w niej wyglądać, ale …
Uśmiechnęłam się.

Wieczór upłynął miło, Adam i Robert wymyślali gry i zabawy dla dzieci. Ja z Justyną trajkotałyśmy w kuchni, robiłyśmy kolację, a to układałyśmy naczynia w zmywarce, a to rozpakowywałyśmy ją po raz enty tego dnia. Takie kuro-domowe zajęcia w obecności drugiej kobiety znającej Józefa, były zadziwiająco przyjemne.
Nastała późna godzina i Adam szykował się do domu. Pożegnaliśmy się. Dzieciom było szkoda, bo akurat Jackowi dobrze szło w monopol. Misia powiedziała:
- Wiesz mamo, nie widziałam, że chłopaki mogą tak fajnie tańczyć.
- A kto tak zrobił na tobie wrażenie?
- Adam! On tańczy szałowo!
Też byłam pod wrażeniem. Tylko, że sama tego nie wypowiadałam, głośno przynajmniej. W moim świecie mężczyźni to byli koledzy z pracy, ojcowie małych pacjentów. Jako lekarz pediatra stykałam się głównie z matkami, nadopiekuńczymi babciami i naturalnie z dziećmi. On zostawił nas dla rudej piękności z pracy. Nie musiałam dzielić się z nim dziećmi, bo wyjechał wiele lat temu i tylko dzwonił, przysyłał prezenty dzieciom.
- Dorota – wyrwała mnie z zamyślenia Justyna – idę spać. Adam mówił, że przyjedzie po nas, nie musisz jechać swoim samochodem. Zabierzemy się naszym i jego.
- O to dobrze, ale czy akumulator mi wytrzyma?
- Damy radę. Najwyżej popołudniu spróbujesz odpalać.
- Dobranoc.
I znowu padłam…

Rano wszyscy wstali w świetnym humorze.
- Gotowi? – zapytał Adam. Wszedł do domu bez pukania, jak domownik.
- Tak, gotowi. Nawet mama ma grubaśną kurtkę od pani Justyny- zaszczebiotała Misia.
- No! Teraz to nie straszna mi Syberia - powiedziałam na potwierdzenie gotowości udziału w tej imprezie.
Dzieci pojechały z gospodarzami, ja wsiadłam do samochodu Adama.
- Ten kulig to nasz tradycja międzyświąteczna. Cieszę się, że weźmiecie w nim udział – powiedział.
- I ja także. Nie pamiętam co to jest kulig, ostatni na jakim byłam był wieki temu…
- Masz już parę do sań?
- Jaaa? No może pojadę z Misią.
- Nie, z tego co wiem ona jedzie z Justyną.
- To może z Jackiem?
- Widziałaś kiedykolwiek dwunastolatka na sankach z mamą? Obciach na pełnej linii!
- No tak, to będę zmuszona jechać sama.
- Wcale nie. Mam takie spore sanie, siądziesz ze mną?
Zrobiło mi się gorąco, to pewnie ta grubaśna kurtka.
- No, a nie będziesz usiłował mnie zwalać na każdym zakręcie?
- Słowo harcerza!
- Ha ha ha. No to dobrze – uśmiechnęłam się. Ja, pani doktor, na sankach gdzieś w lesie z mało znanym facetem. Bardzo mi się to podoba. Przecież po to zostawiłam na te kilka dni miasto.

Oczywiście przypięliśmy się na samym końcu. Razem z nami jechali organizatorzy kuligu, sąsiedzi Adama z jego wsi oraz ich znajomi, mieszkający w kolejnej wsi. Dzieci było w sumie sześcioro, w wieku od siedmiu do czternastu lat. Było wesoło. Adam nie dotrzymał słowa harcerza. Ale wcale nie miałam mu tego za złe, może jedynie moje poobijane ciało mogło mieć. Niesamowicie było wąchać zapach jego wody po goleniu, a ta bliskość iskrzyła. Ognisko zostało świetnie zorganizowane, kiełbasy było aż nadto. Herbata, dla niektórych z prądem, lała się litrami. Już dawno tak dobrze się nie bawiłam. Dzieci podobnie jak i ja były zadowolone. Jacek poznał kolegę o dwa lata starszego, zakumplowali się w ułamku sekundy. Mój syn jechał nawet chwilę w saniach zaprzęgowych, a woźnica uczył go powozić. On w tej roli? Kto by pomyślał, że moje dziecko polubi takie zajęcie. Misia miała twarz aż bordową od mrozu… zima może być wspaniała!

Ten wyjazd pozwolił mi dostrzec, że możemy lepić czas jak tylko chcemy, że Internet i sprawdzanie poczty może poczekać. Nie było na to czasu, nie było na to ochoty.

Po kuligu wróciliśmy tak, jak przyjechaliśmy. Ja z Adamem. Dzieci z Justyną i Robertem.
- Opowiedz mi coś o sobie - zagaił Adam.
Zastanowiłam się i…
- Gdy skończyłam szkołę średnią chciałam zdawać na kierunek techniczny. Gdy jechałam na egzamin, mój obcas wysokich butów ugrzęzł między betonowymi płytami na przystanku i wyciągając go przewróciłam się, a nogi poleciały wprost pod koła autobusu. Gdyby kierowca ruszył, bo to było już po sygnale odjazdu, byłabym kaleką do końca życia. Egzamin oblałam, bo miałam dosyć wrażeń na ten dzień. O tej historii nikomu nie mówiłam.
- A dlaczego mówisz mnie?
- Sama nie wiem, może budzisz zaufanie? A może czuję się bezpiecznie?
- Jesteś przefajną babeczką, Dorota - i zdjął rękę z kierownicy i pogłaskał moją. Tak czule, bez żadnego aspektu seksualnego. Ale mnie przeszedł dreszcz. Taki, jakiego już dawno nie czułam. Ten, który był uśpiony.
- Może masz ochotę na spacer? Masz jeszcze siłę?
- No myślę, że tak. Tylko zadzwonię do Justyś, że będziemy później.
Zadzwoniłam, a w tym czasie Adam zjechał z drogi głównej na odśnieżoną boczną. Zaparkował.
- No to chodźmy. Tutaj nie jest tak często odśnieżane, idź po moich śladach.
- Co robisz na co dzień? – zapytałam go po chwili.
- Mam swój nieduży biznes. Taki lokalny, ale często wyjeżdżam.
- Ja myślałam kiedyś o swoim gabinecie. Już teraz mam sporo na głowie. Swój biznes to duża niezależność… ale są też i minusy.
- Jak i wszędzie. Pracowałem kiedyś w dużym mieście, na etacie. Siedzenie po godzinach, życie na pełnych obrotach, nawet w wolnym czasie. Tutaj jest sielsko. Ludzie są bardziej przyjaźni.
- Widzę właśnie. Zastanawiałam się, czy ja dałabym radę. Od zawsze mieszkam w mieście. Tam dzieci mają swój świat, ja mam pracę w szpitalu i ćwierć etatu w prywatnej przychodni. Mamy swój rytm.
- Czasem warto coś zmienić, zmiany mogą wyjść na lepsze.
Szliśmy kawałek w milczeniu. Nagle zatrzymał się, to ja także to zrobiłam.
- Jesteś silną kobietą, ale równocześnie dostrzega się, że potrzeba się tobą zaopiekować. Pewnie było ci samej ciężko…
- Musiałam sobie radzić. Gdy ufasz komuś, a ten ktoś sprawia, że zaczynasz szukać w sobie przyczyn faktu… może to ja coś zrobiłam, że on wolał inną? Chociaż minęło już tyle lat, dzieci już duże, ja ciągle nie mogę otworzyć się na nowe znajomości…
Podszedł bliżej, znów czułam jego zapach.
- A może nie trafił się nikt odpowiedni? – był już tak blisko.
- Czy teraz jak w tych romantycznych filmach pocałujesz mnie?
Obrócił się na pięcie. Poszedł przed siebie. Stałam jak otępiała. Co za facet! A on w tym momencie wyciągnął z kieszeni pęk czegoś co zadzwoniło… jak klucze.
- Za tym rzędem modrzewi na polanie, jest dom mojego brata. Wyjechali na kilka dni i mam im dokarmić rybki. Idziesz? – odwrócił się z miną zdobywcy.
- I co myślisz, że jak małolata polecę na wolną chatę? – uśmiechnęłam się zalotnie i poszłam …karmić z nim rybki.

To nie było tak, że wpadliśmy do domu i w kilka sekund byliśmy nadzy. O nie! Weszliśmy, równo ułożyliśmy buty. On zdjął moja kurtkę i swoją. Usiadłam na kanapie, on naprzeciw na fotelu.
- To może zagramy w szachy? – zapytał.
- Żartujesz?
- Tak.
I wtedy się zaczęło. Przesiadł się, a rybki w akwarium patrzyły. I jeleń na ścianie zerkał. Popatrzył mi w oczy (pewnie, że nie jeleń, tylko Adam) i chwycił w ramiona. Pocałował mnie i zrobiło mi się w majtkach… zupełnie jak nastolatce. Skórzana kanapa była zimna, przynajmniej w pierwszej chwili. Czy ktoś chce czytać jak ze szczegółami wyglądało nasze zbliżenie?
Nie spieszył się, chociaż mógł. Byłam na tyle rozgrzana, że grę wstępna mógł ograniczyć do standardu. Całował piersi i brzuch, masował pupę, nie zapuszczał się w to miejsce. Ale widział po moich reakcjach, że chciałam już, teraz, natychmiast. I ja nie byłam bierna, takie pośladki, takie ciało. Gryzłam go delikatnie. On masował miejsca, które wskazałam mu jako stłuczenia pokuligowe. Gdy już wszedł, mknęliśmy jak przez te prerie... Dotarliśmy prawie równo. A rybki i jeleń ciągle patrzyły.
Opadł na mnie, a ja czułam się mega dobrze. To było dobre. To było świetne!

- Masz ochotę na kawę? - Zapytał po chwili.
- O tak – odparłam.
Ubrał się z grubsza i poszedł do kuchni.
- Łazienka jest tam – pokazał kierunek.
Zebrałam ubrania i przebiegłam tam szybko. Gdy wróciłam, kawa pachniała w całym domu.
- Chyba często dokarmiasz rybki, doskonale operujesz ekspresem do kawy.
- Nie tyle często same rybki, wystarczy obserwować gospodynię i wiesz gdzie jest kawa, mleko i tak dalej.

Nakarmił w końcu rybki. Usiedliśmy na tej kanapie, która jeszcze dobrze nie ostygła od naszych rozżarzonych ciał. Objął mnie i piliśmy kawę, w ciszy, którą przerywało tylko bulgotanie w akwarium.
- Kiedy wracacie?
- A co, już masz mnie dosyć?
- Hmmm… Jak byłem mały, zawsze pytałem babcię i innych gości kiedy wyjeżdżają. Mama mówiła, że wyglądało jakbym chciał ich się szybko pozbyć. A ja zwyczajnie chciałem wiedzieć jak długo będą, by zaplanować każdą chwilę i wykorzystać ich pobyt na maxa.
- Do dziś tak ci zostało?
- Mhm. Zostaniecie do Nowego Roku?
- Tak.
- No to zapraszam Cię, żebyś dołączyła do mojej kuzynki z rodziną i poszła ze mną do naszej remizy na Sylwestra.
- Czy to będzie taka wiejska potańcówka z kapelą ze wsi? Nie przepadam za tymi rytmami.
- Nie. Mamy kapelę, ale ona wykonuje swoje aranżacje piosenek znanych zespołów.
- O. No to pogadam z Justyną, nie wiem czy ona nie ma innych planów.
- Nie ma.
- Widzę, że wiele się dzieje za moimi plecami. Zdumiewa mnie ta wasza doskonała organizacja.
- A mnie zdumiewasz ty – i znów zaczęliśmy się całować.
- Muszę już wracać.
- Dać dzieciom jeść? Masz wolne, Justyna je nakarmi.
- Nie przywykłam, by sprawiać ludziom kłopoty, dokładać zajęć.
- Dla nich to żaden kłopot, oni są chętni do pomocy. A dzieci, zobacz jak się odnalazły w tej sielskiej krainie.
- Tu masz rację, co nie zmienia faktu, że to moje dzieci.
Podreptaliśmy do samochodu. Dzieci nawet nie zauważyły mojej nieobecności. Ale Justyna na mój widok uśmiechnęła się, tak po babsku. Ach Justyna, pomyślałam. Ty wiesz.

Wieczorem znowu padłam nad pierwszym rozdziałem książki. A może nad marzeniami sennymi… o pewnym tajemniczym facecie, który Harry'm Connick'iem nie był.

Rano Justyna zarządziła, że jedziemy na babski wyjazd do miasta. Powody ku temu były dwa – moje auto potrzebowało ruchu a ja sukienki na Sylwestra. Oszalała! Ale nie oponowałam.
- Czy Jacek nie będzie Ci przeszkadzał? – upewniałam się, pytając Roberta.
- O kim mówisz? O tym niesłychanie zdolnym konstruktorze? Szerokiej drogi!
Zabrałyśmy nasze dziewczyny i ruszyłyśmy.

W sklepie było tak:
- Ta sukienka zakrywa wszelkie atuty twojej figury - Justyna.
- Że jak? A mam jakieś? – ja.
- Ubierasz się zachowawczo, w co prawda dobrej jakości ubrania, ale bez polotu. Masz niezłą talię i takie cycki, że… O! Zobacz – tutaj pokazała mi coś, na co sama bym nie popatrzyła – Dekolt w szerokie U, pasek w talii. To jest dobre. Zmierz - zasunęła kotarę przymierzalni.
- Uwaga, uwaga, dziewczynki, zaraz zobaczycie co to znaczy być kobietą. – zapowiedziała mnie Justyna, a ja rozsunęłam kotarę. Dziewczyny klaskały z zachwytu..
- Mamo - Misia w końcu wydusiła z siebie – Wyglądasz pięknie.
- Ale czy aby na pewno to odpowiednia sukienka na Sylwestra? – bąknęłam.
- Tak. Przebierz się. Jeszcze buty, mamy szczęście, że są wyprzedaże poświąteczne. Torebkę ci pożyczę, a i z biżuterii coś wymodzimy - tak temat mojej kreacji sylwestrowej zakończyła Justyna.
Po zakupach poszłyśmy do baru na sałatki, potem małe zakupy dla dziewczyn i zakupy w markecie. Potem jeszcze targ warzywny. I wróciłyśmy do domu na wieczór.
- Tak to jest baby puścić gdzieś same – skwitował, bynajmniej nie ze złością, gospodarz domu.
- Gdzie można dostać takiego chłopa jak twój, Justyś?
- O, to gatunek wymarły, ja mój egzemplarz dostałam po znajomości – zaśmiała się, a ja razem z nią.

Adam nie zjawił się na kolację tego wieczora.
- Jaki jest Adam? Dlaczego jest ciągle kawalerem? Czy ma jakiś feler? – dopytywałam się Justyny, pomagając jej po kolacji w kuchni.
- Nie sądzę, żeby jego samotność była spowodowana jakimś brakiem. Myślę, że nie trafił na tą jedyną.
- A były jakieś?
- No pewnie. Wiele lat temu spotykał się z Aliną. Wydawało się, że wszystko będzie fajnie, ale ona nie chciała się wiązać. To dziwne, ale nie znam więcej szczegółów. Potem wyjechał do miasta na wiele lat, bywał tutaj rzadko. Wrócił, jak urodziła się nasza Basia. Sporo nam wtedy pomógł, i finansowo, i przy Basi. To facet, który potrafi odnaleźć się w wielu rolach. Potrafił nawet ją przewijać. Jest zresztą jego chrześniaczką.
- To tłumaczy dlaczego macie ze sobą taki świetny kontakt.
- Tak, to prawda. Zawsze był blisko. Jakieś dwa lata temu, może trzy, spotykał się z Kingą. Okazało się, że ona była z nim dla kasy. O tym powiedział mi jego brat, mieszka w lesie niedaleko…
- … i ma rybki – Justyś popatrzyła na mnie, a ja tylko się uśmiechnęłam - Ale jak to? Przecież on nie jest bogaty, mówił mi, że prowadzi nieduży lokalny interes…
- A ten interes ma kilka oddziałów w okolicy. To łebski facet. Ja myślę, że on nie chce powtórki z rozrywki. Chyba uznaje zasadę, że lepiej nie mówić calutkiej prawdy.
- Aha. Justyś, padam po tych zakupach. Dzieci zagonię do wyrek i idę romansować z twoją książką. Śpij dobrze.
- I ty także.
Tego wieczoru przeczytałam trzy rozdziały książki Justyny. I zasnęłam, rozmyślając o…

Kolejnego dnia nie było żadnych planów. Zrobiło się kilka stopni cieplej i przed południem poszliśmy budować igloo. Ja i dzieci. Gospodarze zajęli się swoimi sprawami.
- Ciociu, a czy będziecie do nas przyjeżdżać częściej?
- Nie wiem Basiu. Jeżeli twoi rodzicie wytrzymają z nami jeszcze te kilka dni, to pomyślimy.
- Fajnie – i pobiegła obrzucić Jacka śniegiem. Ona chyba polubiła mojego Jacka. Te kobiety.
A ja ciągle myślę o Adamie, a on, od tego pamiętnego dnia, nie dał znaku życia. Może pomyślał, że jestem łatwa? Znać faceta kilka godzin i wylądować z nim nago na widoku rybek i jelenia, to nie jest normalna kolejność rzeczy. Ale w gruncie rzeczy nie było czego żałować. Było przecież…
- Dorota – wyrwał mnie głos Justyny – Adam dzwoni.
- Już idę. – NO! W końcu!
- Tak?
- Tęsknisz?- usłyszałam w słuchawce
- No troszkę.
- Musiałem wyjechać w interesach, ale już dziś wracam. Kolacja?
- O pewnie, Justyna dziś robi pstrągi i..
- Nie taka kolacja. Zapraszam cię do siebie.
- O! – byłam szczerze zaskoczona. – Muszę zapytać…
- Nie musisz, znasz mnie. Wszystko załatwione. Jutro tylko będziesz musiała być w domu z dziećmi, bo Justyna i Robert jadą rano do banku, a potem zakupy i temu podobne.
- No to do wieczora.
- Będę o siódmej. Pa.
Odłożyłam telefon.
- Dorota, jutro…- zaczęła Justyna.
- Wiem już wszystko. Pewnie, nie ma sprawy, dzięki za dziś!
Kolacja. Z Adamem. U niego. Kolacja z Adamem u niego. Kolacja…
Godziny ciągnęły się ślimaczo, dwunasta, dwunasta pięć, dwunasta trzydzieści… Kiedy będzie kolacja? Byłam niecierpliwa jak dziecko, któremu coś obiecano. W myślach ganiłam siebie „ bądź poważna, ten romans nie ma żadnych szans na przetrwanie, jesteście z innych światów”. Muszę brać co jest, korzystać z chwili, zaraz wracamy.
Przyjechał przed czasem. I ja byłam gotowa przed czasem.
- Dzieci, nie dajcie zbytnio popalić cioci. Dobranoc. – jeszcze tylko obowiązki rodzicielskie i zaraz mknęliśmy przez zaśnieżone drogi.
Dom Adama wcale nie wskazywał na to, że jego właściciel jest bogaty. Owszem, nowe sprzęty, zadbane wnętrze. Według mnie przytulnie i ze smakiem. Gospodarz podał wołowinę po chińsku. Pyyyszna była. Nie piliśmy nic wyskokowego, aromatyczna herbata ugasiła nasze pragnienie.
- Co dziś robiłaś?
- Rano budowaliśmy igloo z dziećmi. Potem obiad. A popołudniu przyszła do nas pani Lusia.
- Ooo, to było wesoło.
- Nadzwyczaj wesoło. Ta kobieta jest nie tylko świetną fryzjerką, ale i wspaniałą kobietą.
- Tak, ile razy ją widzę, zawsze ma dobre słowo. Anioł, nie kobieta.
- I w dodatku te wizyty domowe to rewelacja. W mieście trzeba umawiać się w dobrym salonie dwa tygodnie na przód. A tu dziś rano Justyś mówi, że dzwoniła właśnie do pani Lusi, i ta ma dziś dwie godziny wolne.
- Na wsi mniej ludzi i łatwiej o termin. Lusia nie wyżyłaby z samych trwałych ondulacji i męskich cięć.
- To co ona jeszcze robi?
- To taka kobieta co ma zawsze sporo zajęć. Teraz nie wiem co dokładnie, ale kiedyś szyła, była księgową… porozmawiajmy lepiej o nas…
- O nas? To znaczy o tobie i o mnie?
- Tak.
- Pewnie myślisz, że jestem łatwa...
- Nie myślę.
- Ale wiesz, nie zdarza mi się…
- Wiem.
- Bo… - zamknął mi usta pocałunkiem. Wziął na ręce (podobno każda kobieta marzy o tym ?), zaniósł do sypialni. Było...achhhh. To nie był szybki seks, to coś więcej. Ale jak wyjadę, to się skończy… nie chcę wracać do rzeczywistości. Kocham moją pracę, lubię nasze mieszkanie, wiem, że dzieci mają w mieście kolegów i koleżanki, zajęcia … ale tutaj zapominam o dawnym bólu. Tutaj mi tak jakoś …dobrze.
- Masz tu pieprzyk. – powiedział, wskazując na mój brzuch.
- Tak, jest tam od zawsze.
- Fajnie takiemu, jest z tobą zawsze.
- Adam…
- Tak?
Co może powiedzieć dorosła kobieta facetowi? Żeby zaczarował czas? No i po co? Dorota, na co to ciągnąć? – przyszła mi myśl. Pora wiać.
- Nie.. nic. Późno już.
Zaczęłam się ubierać.
- Już chcesz wracać? – zapytał. Była dwudziesta druga z hakiem.
- Tak.
Nie komentował tego. Ubrał się i odwiózł mnie, potem pocałował w samochodzie. I zostałam sama ze swoimi myślami.
Na drugi dzień miałam tyle na głowie, że nie było zbytnio czasu na rozmyślania. Śniadanie, porządki po nim, potem zabawy na podwórku. Obiad. Dzieci bardzo mnie absorbowały. Bardziej niż w mieście, bo tutaj nie było czytania medycznej prasy. Tutaj byłam cała dla nich… no prawie.
Justyna i Robert wrócili jak już robiła się szarówka.
- Jak spędziliście dzień? – zapytała Justyna.
- Bardzo aktywnie. A wam udało się wszystko załatwić?
- Powiedzmy – za oknem było słychać samochód - O, Adam jest.
Czy ja się cieszyłam? I tak, i nie. Bo z jednej strony przebywanie z nim było przyjemne, ale z drugiej strony chciałam pobyć sama, pomyśleć…
- Cześć – pocałował mnie w policzek. – Misia, jak ty urosłaś w ciągu doby. Czy mama wie, że już niebawem będziesz łamać chłopakom serca, tak jak mnie…- i padł teatralnie na ziemię przed moją córką. Wszyscy zaśmiali się.
Taki jest Adam. Lubi sprawiać innym radość. Dzieci go uwielbiają. Według Misi zna się na wszystkim: śpiewa, tańczy i lepi bałwany. Czego można więcej wymagać od facetów? No czego?
Popołudnie minęło szybko. Dzieci nie chciały bawić się z dorosłymi. Usiedliśmy do stołu, ja naprzeciw Adama. Mieliśmy ciasta, piwo i zakąski. Wieczór był przyjemny. Graliśmy w karty, dyskutowaliśmy o ważnych i błahych sprawach. Zupełnie zapominałam, że chcę wiać.
- Adam ile wypiłeś? – zapytała Justyna.
- Jedno, spokojnie. Pojadę.
- Uważaj tylko… na sarny.
- Tak, to jedyne na co mogę o tej godzinie wpaść – zaśmiał się Adam.
- Robert, pomóż mi w kuchni- Justyna specjalnie odciągnęła go, żebyśmy mogli zostać sami. Ale po co? Czułam się jakoś… zmieszana.
Adam popatrzył na mnie.
- Co się dzieje? Czy coś się stało?
- Nie, zwyczajnie jestem zmęczona.
- To pewnie nasze powietrze, po kilku godzinach na zewnątrz człowiek zasypia z kurami.
- Pewnie…
Podszedł do mnie, a ja jak ten głaz. Zimna, niedostępna, bez ruchu.
- Adam, jedź już. Po północy jest. Jutro pracujesz.
- Dobranoc – pocałował mnie w policzek i poszedł.
Siadłam na podłodze. Jestem twarda. Jestem twarda. Jestem…
I pękłam…
Jutro trzydziesty, pojutrze Sylwester. Najlepiej zrobię, gdy zarządzę, że… wyjeżdżamy.

Rano od razu oznajmiłam to Justynie.
- Zwariowałaś? Przecież jutro impreza. Dzieci się cieszą. Adam pewnie też…
- Justyna, nie mogę w to dalej brnąć.
- Dlaczego? Czy coś wczoraj było nie tak?
- Nie. Zaczynam się angażować, za bardzo.
- To dobrze. Adamowi też zależy. Widać to po nim.
- Ale ja nie wiem czego chcę. Nie chcę nikogo ranić, ani was, ani jego, ani moich dzieci. Najlepiej jak wrócimy. Dziś.
- Dorota, jesteśmy dorośli. Sukcesy i porażki są wpisane w nasze życie. Nasza znajomość nie ucierpi jeżeli nic nie wyjdzie z waszego romansu.
- Justyna, ja … nie …Dziękuję, za te kilka wspaniałych dni. Dzieci, pakujemy się – i już szłam w kierunku dzieci.
Chwilę oponowały, ale dosyć szybko przypomniały sobie, co zostawiły w mieście. Byliśmy gotowi do drogi w samo południe.
- Zadzwonię, jak dotrzemy.
- Uważaj na drodze – przypomniał Robert.
- Obiecany tom – gruby wydruk Justyna podała mi już do samochodu.
- Jesteś wspaniała. Dziękujemy.
Miasto przywitało nas kompletną chlapą. Plus osiem. Plany na Sylwestra – brak, kreacja na Sylwestra - jest. Może poczytam? Może.

W domu było tak obco. To moje miejsce do życia, ale jakby się zmieniło przez te kilka dni. Nie widziałam gdzie jest ta różnica. Nie mogłam znaleźć sobie miejsca...

  

Po szybkim obiedzie dzieci poszły do swoich pokoi. Odkopałam pocztę w komputerze. Przejrzałam pocztę tradycyjną.
- Mamo - zapukała Misia – Mogę? Czy my już nie spotkamy więcej Adama?
- Nie wiem córciu. Życie dorosłych nie jest proste. Niektórzy ludzie pojawiają się w naszym życiu, aby nam coś pokazać albo wskazać jakiś kierunek.
- I Adam tak właśnie zrobił?
- O tym dowiemy się potem. Teraz jesteśmy tutaj. W naszym świecie.
Przytuliłam ją. Co dalej?

Sylwester. Dziesiąta rano.
- Cześć. Jak się masz?
- A dobrze. U nas kompletna odwilż. Zaczynam tęsknić za śniegiem i zimą na wsi.
- Tylko za śniegiem? – Justyś w słuchawce raczyła wątpić w przedmiot mojej tęsknoty.
- Nie, nie tylko.
- Jakie masz plany na dziś?
- Za późno na to by gdzieś się wkręcić. Dzieci pójdą do kolegów i koleżanek, ja wyląduję z dvd przed telewizorem.
- Dorota, nie będę dziś już dzwonić. Mimo wszystko miłego wieczoru i szczęścia w Nowym.
- Wzajemnie. Udanej zabawy w remizie.
- Dzięki. Pa.

Misia po piątej poszła do sąsiadki Marysi, Jacek zaraz po niej wyszedł do kolegi Krzysia. Dzieci miały zostać tam na noc. Byłam sama.
Zrobiłam sobie kąpiel z olejkami. Poczytałam chwilę w wannie.
„Jest coś, o czym nie wiesz – czytałam w książce Justyny – Za zmarnowane szanse na swoje szczęście nie możesz winić innych, tylko siebie. To twoje życie – powiedział jej gdy stała już w drzwiach.
Ale było za późno, duma, ta cholerna duma. Gdyby wiedział…”
Zamknęłam tom. Wyszłam z wanny. Moje życie, moje błędy.
Założyłam sukienkę kupioną na dziś, przecież mogę dla siebie być piękna. Wymalowałam się. Zrobiłam sobie kopę popcornu i włączyłam TV.
Tak, będę teraz ryczeć przy melodramacie. Nie przeszkadzać. O właśnie! Kliknijcie niczym „lubię to” jak na facebooku i czujcie się ze mną połączeni duchowo. Oto ja, która wzgardziłam facetem, w którym zaczęłam się zakochiwać. Zwiałam. LUBIĘ TO, DO CHOLERY!
Dzwonek do drzwi. O tej godzinie? Na zegarku była dwudziesta i minut dziesięć.
Otworzyłam.
- Pomyślałem, że może nie masz tego – wyciągnął zza pleców wino musujące.
- Mam.
- To może tego – w drugiej ręce trzymał lody bakaliowe ZB.
- Co tam jeszcze masz? – wychyliłam się na korytarz, by sprawdzić po obu stronach. Wzięłam lody i przymknęłam mu drzwi przed nosem.
Myślicie, że tam został? Wróciłam za ułamek chwili i wciągnęłam go do środka. Patrzyłam na niego a on przytulił mnie jak dziecko. Miałam ochotę się rozbeczeć. Bo ja nie chcę być szczęśliwa, bo ja mam ... Bo ja…
- Jesteśmy dorośli, nawet bardzo dorośli – odsunął się i zaczął mowę (macie chusteczki pod ręką?) – Nie ma sensu bawić się jak nastolatki w podchody. Zakochałem się w tobie. Dorota, czy te kilka naszych spotkań może być początkiem czegoś? Czy te dni coś dla ciebie znaczyły?
- Adam, my jesteśmy z różnych światów. Ty kawaler, mieszkasz na wsi, pracujesz bez grafików, nie masz obowiązków. Ja mam dzieci, pracuję dużo, co do minuty odmierzam czas. I mieszkam sto osiemdziesiąt kilometrów od ciebie! To nie ma realnych szans na przetrwane.
- Ma, jeżeli będziemy tego chcieli. "To” jest nami. Twoje dzieci są wspaniałe. Chcę byś dała nam szansę, nie widzisz tego?
Stałam z tymi lodami w ręku. Nie wiedziałam co robić. On wiedział, podszedł i pocałował mnie. W policzek, w nos. Wypuściłam te lody na dywan, objęłam go. Staliśmy tak chyba długo. W milczeniu.
- Pozbieram te lody – schylił się i wziął je, machnęłam mu głową wskazując kierunek – kuchnia.
Zaraz wrócił i popatrzył na mnie, objął mnie całą spojrzeniem. Nie musiał nic mówić. Dopiero co ją założyłam. Jeżeli na takie krótkie chwile mam kupować nowe sukienki, wolę stary dżins.
O północy złożyliśmy sobie życzenia.
Nie chciałam myśleć jak to będzie być z nim i nie być. Jak będziemy starać się spotykać, łapać te wspólne chwile. Teraz byłam z nim. Czy coś innego się liczyło?
Może odważę się i będę walczyć o swoje szczęście. Ta noc była nasza…

0 komentarze:

Prześlij komentarz